OCENA: 5.5 |
Pani w zielonej sukience powróciła. Gdy w naszym podsumowaniu dekady Me and My Imigration zajęło 15 miejsce, a Catch You 22, mieliśmy nadzieję, że kolejna płyta będzie równie dobra, co ta z 2007 roku. Niestety, kilka miesięcy później zostaliśmy zaatakowani singlem z Freemasons. Następnie kolejnym z ich udziałem i gdy myśleliśmy, że bić leżącego nie można, pojawił się Junior Caldera. Tym o to sposobem cała redakcja straciła chęć zapoznania się z nową płytą. I tak by pozostało na wieki, gdybym nie usłyszał najnowszego singla Starlight. Oczywiście nie jest to poziom MaMI, ale jest na tyle przyjemny, że postanowiłem zmierzyć się z nowym albumem Brytyjki.
Okazało się, że na Make a Scene znajduje się aż 14 kawałków, tak więc odrzucając single z Freemasons, Calderą i van Buurenem można sklecić solidny, 10 indeksowy materiał. Piosenka otwierająca płytę, być może sama w sobie nie jest rewolucyjna. Ale zważając na to, że producent tej piosenki, czyli Greg Kurstin produkował również Catch You, to można zgodzić się z jej tytułem. Ten mocno elektroniczny kawałek, z zapętloną frazą get on the revolution w refrenie i own me w zwrotkach, spełnia swoją openerową rolę równie dobrze, co otwieracz cztery lata temu. Off & On czyli b-side Róisín Murphy, który nie dostał się na Overpowered, w nowej wersji różni się jedynie wokalem. Podkład stworzony przez Calvina Harrisa został praktycznie bez zmian. Jako, że obie wokalistki lubię, to powiem, że dwie wersje tak samo mi się podobają. Chociaż nie rozumiem oddawania utworu, który został już wcześniej wydany. Może to tylko b-side, no ale jednak ujrzał światło dzienne. Zresztą, duch Róisín w tym utworze jest aż nadto odczuwalny i Sophie nie jest w stanie się od tego odciąć.
Następnie wrota piekieł się otwierają i szybko musimy przeskoczyć aż do utwory siódmego, pod którym kryje się Starlight. Tak jak już wspominałem, przyjemny kawałek, utrzymany w modnych ostatnio klimatach lat osiemdziesiątych. Lekki, bez spiny, coś, czego z przyjemnością można posłuchać w radiu. Indeks dziewiąty należy do zespołu Metronomy, a sam utwór pewnie może należeć do tych najbardziej kontrowersyjnych. Charakterystyczne dla tego bandu trąbki z pewnością spodobają się fanom alternatywy. Słuchacze Eski, którzy zachwycają się kawałkami z Freemasons, powiedzą, że co to za shit i że jak tak można i dawać tu natychmiast Calderę. Ja oczywiście jestem w pierwszej grupy i lubuję te trąbki. Żałować jedynie mogę, że Sophie tak rzadko sięga po bardziej pomysłowych producentów, niż ci, którzy obecnie tworzą jej single.
Homewrecker jest kolejnym utworem wyprodukowanym przez Kurstina. Być może brakuje mu przebojowości Revolution, ale tu również pojawiają się te charakterystyczne zapętlenia, a na wyróżnienie zasługuje wijący się podkład, który zaczyna się w połowie drugiej minuty. Dobrze buja Magic, Richarda X, tego Pana od Starlight, chociaż tym razem lekka melodia dwukrotnie jest przerywana wiertarą, bez której chyba by było lepiej. Resztę materiału można uznać za charakterystyczne dla tej artystki tła, albo jak kto woli zapychacze. Bo nawet na najlepszym Trip the Light Fantastic są utwory, których dzisiaj nikt nie pamięta. Szkoda tylko że tą miłą atmosferę pod koniec psują Freemasons, którzy pojawiają się w przedostatnim utworze. Jeżeli strefa piekła zagościła między 4 a 6 utworem, to trzeba było ją przedłużyć o ten jeden utwór. Sophie Ellis-Bextor żegna nas fortepianową balladą pt. Cut Straight the Heart i uważam ją za odpowiednie zakończenie.
Trudno się długo obrażać na tą bladą piękność i chyba jestem w stanie wybaczyć te cztery single. Reszta materiału się broni i ogólnie jest na poziomie szóstkowym. Jednak nie ma tak miło i za błędy trzeba płacić, dlatego mogę maksymalnie wystawić ocenę pięć i pół. Za rok ma się ukazać kolejny album Brytyjki i znowu trzeba mieć nadzieję, że wtedy znajdzie się więcej producentów na poziomie Kurstina, Richarda X czy Metronomy. Chociaż wszyscy wiemy jak to jest i że Eska swoje hity musi mieć. Dlatego zapewne na kolejnej płycie producentem singla zostanie David Guetta. Bo jak Edzia Górniak może mieć, to Sophie przecież też.
Okazało się, że na Make a Scene znajduje się aż 14 kawałków, tak więc odrzucając single z Freemasons, Calderą i van Buurenem można sklecić solidny, 10 indeksowy materiał. Piosenka otwierająca płytę, być może sama w sobie nie jest rewolucyjna. Ale zważając na to, że producent tej piosenki, czyli Greg Kurstin produkował również Catch You, to można zgodzić się z jej tytułem. Ten mocno elektroniczny kawałek, z zapętloną frazą get on the revolution w refrenie i own me w zwrotkach, spełnia swoją openerową rolę równie dobrze, co otwieracz cztery lata temu. Off & On czyli b-side Róisín Murphy, który nie dostał się na Overpowered, w nowej wersji różni się jedynie wokalem. Podkład stworzony przez Calvina Harrisa został praktycznie bez zmian. Jako, że obie wokalistki lubię, to powiem, że dwie wersje tak samo mi się podobają. Chociaż nie rozumiem oddawania utworu, który został już wcześniej wydany. Może to tylko b-side, no ale jednak ujrzał światło dzienne. Zresztą, duch Róisín w tym utworze jest aż nadto odczuwalny i Sophie nie jest w stanie się od tego odciąć.
Następnie wrota piekieł się otwierają i szybko musimy przeskoczyć aż do utwory siódmego, pod którym kryje się Starlight. Tak jak już wspominałem, przyjemny kawałek, utrzymany w modnych ostatnio klimatach lat osiemdziesiątych. Lekki, bez spiny, coś, czego z przyjemnością można posłuchać w radiu. Indeks dziewiąty należy do zespołu Metronomy, a sam utwór pewnie może należeć do tych najbardziej kontrowersyjnych. Charakterystyczne dla tego bandu trąbki z pewnością spodobają się fanom alternatywy. Słuchacze Eski, którzy zachwycają się kawałkami z Freemasons, powiedzą, że co to za shit i że jak tak można i dawać tu natychmiast Calderę. Ja oczywiście jestem w pierwszej grupy i lubuję te trąbki. Żałować jedynie mogę, że Sophie tak rzadko sięga po bardziej pomysłowych producentów, niż ci, którzy obecnie tworzą jej single.
Homewrecker jest kolejnym utworem wyprodukowanym przez Kurstina. Być może brakuje mu przebojowości Revolution, ale tu również pojawiają się te charakterystyczne zapętlenia, a na wyróżnienie zasługuje wijący się podkład, który zaczyna się w połowie drugiej minuty. Dobrze buja Magic, Richarda X, tego Pana od Starlight, chociaż tym razem lekka melodia dwukrotnie jest przerywana wiertarą, bez której chyba by było lepiej. Resztę materiału można uznać za charakterystyczne dla tej artystki tła, albo jak kto woli zapychacze. Bo nawet na najlepszym Trip the Light Fantastic są utwory, których dzisiaj nikt nie pamięta. Szkoda tylko że tą miłą atmosferę pod koniec psują Freemasons, którzy pojawiają się w przedostatnim utworze. Jeżeli strefa piekła zagościła między 4 a 6 utworem, to trzeba było ją przedłużyć o ten jeden utwór. Sophie Ellis-Bextor żegna nas fortepianową balladą pt. Cut Straight the Heart i uważam ją za odpowiednie zakończenie.
Trudno się długo obrażać na tą bladą piękność i chyba jestem w stanie wybaczyć te cztery single. Reszta materiału się broni i ogólnie jest na poziomie szóstkowym. Jednak nie ma tak miło i za błędy trzeba płacić, dlatego mogę maksymalnie wystawić ocenę pięć i pół. Za rok ma się ukazać kolejny album Brytyjki i znowu trzeba mieć nadzieję, że wtedy znajdzie się więcej producentów na poziomie Kurstina, Richarda X czy Metronomy. Chociaż wszyscy wiemy jak to jest i że Eska swoje hity musi mieć. Dlatego zapewne na kolejnej płycie producentem singla zostanie David Guetta. Bo jak Edzia Górniak może mieć, to Sophie przecież też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.