środa, 8 lipca 2009

Specjalny Wysłannik UwN: Heineken Open'er Festival 2009

Tego lata koneserzy muzyki mieli naprawdę szeroką gamę wyboru pośród koncertów i festiwali. Ja wybrałam się na ten największy w Polsce, sponsorowany przez koncern piwny – Open’er Festiwal. Czy warto było?

Droga daleka, a jak daleka świadczą zdesperowane krzyki „Gdyniaaaa” w pociągu, na stacji Częstochowa. Kiedy już przyjechaliśmy, Babie Doły przywitały nas dwugodzinną kolejką po opaski, przyjemność ową okrasiły deszczem, by w końcu powiedzieć, że w tym deszczu należy rozbić sobie namiot. Jeśli w takiej sytuacji miałbyś wszystkiego dość, na pewno nie byłbyś jedynym. A to nie koniec, bowiem światowy kryzys dopadł również i nasz festiwal. W dniu, w którym pole namiotowe zostało otwarte, nie było darmowych autobusów, które przewoziły openerowiczów, a na polu brakowało służb porządkowych, zwłaszcza tych sprzątających sanitariaty. Jeszcze bardziej brakowało punktu do ładowania telefonów komórkowych. Niemniej jednak, 60 tysięcy ludzi zdecydowało zaufać grupie Alter Art i wybrać się na Heineken Open’er Festiwal.

Ab ovo ad mala, w końcu mówimy o festiwalu muzycznym. 4 dni światowej – jak jest to napisane – muzyki były szerokim polem manewru nawet dla najbardziej wysublimowanego gustu muzycznego. Dla ludzi z prawie całej Europy czekało miejsce aż pod 6 scenami. Line-up został rozłożony na 4 dni, więc zacznijmy po Bożemu, czyli po kolei.

Pierwszy dzień rozpoczął się dla mnie od ostatnich tchnień na scenie zespołu Old Time Radio. Niemniej jednak mogę powiedzieć, że dzięki rozbudowanej sekcji smyczkowej starsze nagrania, które dane było mi słyszeć, przestały mnie nudzić, zespół zyskał pełniejsze brzmienie, i, nade wszystko, mimo wczesnej pory, cały namiot publiczności, patrzącej i siedzącej nieruchomo.

3 zespoły miały swój debiut podczas 1. edycji Off Festiwalu w Mysłowicach. Teraz, po 3 latach udało im się zagrać w Gdyni. Nie udźwignęli jednak tego ciężaru. Renton nie potrafił znaleźć swojego miejsca na scenie, zagrał bardzo przeciętnie. The Car is On Fire nie uporał się z nagłośnieniem w namiocie, do tego niedomagał wokalnie, a i dobór repertuaru nie był zachwycający, bo prawie wszystko z nowej, niezbyt udanej płyty. Trzeci zespół to Iowa Super Soccer, który pokazując się na scenie Young Talent z wiolonczelą i skrzypcami zapowiedział się dobrze, niestety w półgodzinnym koncercie nie przekonał raczej nikogo do siebie.

Gwiazdą tego dnia był Arctic Monkeys. Zespół wielce oczekiwany, bo jeszcze nigdy w Polsce nie był wcześniej. Potężne pogo zmuszało wielu ludzi do wycofania się do tyłu – zespół grał z rozmachem, bardzo dobrze. Tak dobrze, że byliśmy w stanie wybaczyć im kilkuminutową przerwę techniczną w trakcie koncertu, niedomagania sprzętu, które zespół wynagrodził nam grając jeszcze raz przerwany utwór pod koniec, a nikt obrażony z koncertu nie wyszedł. To był Open’er a nie Opole, grali na żywo. Złośliwość rzeczy martwych ot, co.

Każdy dzień zasadniczo kończył się elektroniką. Był to dobry patent, bo w okolicach 1 w nocy przeciętny Polak nie miał już siły uporać się z własną sennością. Basement Jaxx na dobre rozbawili i roztańczyli publiczność. Nawet ta, która pierwszy raz zetknęła się z ich twórczością (w tym ja) dopiero w Gdyni, mogła rzec, że był to bardzo udany koncert.

Dzień drugi zaczął się dla mnie od poznania pięknego głosu wokalistki Paristetris. Czy musiałam dopiero tam usłyszeć tak ładny głos? Widocznie tak. Ten głos dane mi było usłyszeć dwa razy tego dnia, gdyż Gaba Kulka wykonała wspólnie z nią jedną swoją kompozycję. A oprócz tego dała świetny koncert, z wielką mocą, porywając tłum do śpiewu i klaskania, będą bardzo bezpośrednią i spontaniczną, zwłaszcza w konferansjerce. Brawa dla Gaby!

Jeśli już mówimy o wokalistkach podobną rolę odegrała Beth Ditto z zespołu Gossip. To właśnie dzięki niej zespół mógł dać tak dobry koncert. Wokalistka szalała na scenie, była ogromnie szczęśliwa, że jest w Polsce, widać było, że ją samą występ bardzo cieszy, to czyni nic innego, jak podwaja wartość artystyczną koncertu i zachęca tłum do podjęcia aktywnej postawy widza na koncercie. Było doskonale.

Po tak dobrym koncercie na scenie Main zobaczyć mogliśmy brytyjskie gitary w rękach członków zespołu The Kooks. Indie rock kojarzy Wam się z szaleństwem na koncertach, skakaniem, śpiewaniem zgrabnych piosenek, krzyczeniem i dobrą zabawą w ciepłych, skocznych dźwiękach? Tak właśnie było.

Klasycznie dzień drugi zakończył się elektroniką w wykonaniu Moby’ego. Był ktoś kto potrafił zasnąć po mocnej dawce energii jakim była piosenka Lift Me Up, zagrana na koniec koncertu? To jest pytanie retoryczne, gdyby miał ktoś wątpliwość.

Co zrobić, kiedy tworzy się delikatną muzykę, a wystąpić musi się na scenie Young Talents, przy zagłuszającym namiocie i ludźmi przechodzącymi pod sceną jak i wokół publiczności, by zająć dobrą miejscówkę w namiocie na kolejny koncert? Po poradę proszę zgłosić się do zespołu Twilite, który grając tylko na 2 gitarach akustycznych potrafił przykuć uwagę ludzi. Wystarczy przedstawić się i zapowiedzieć wykonanie coverów Metalliki, a potem poprosić, byśmy poszli na Fisza po ich koncercie. Chwycili za serce, dźwiękami również.

Emiliana Torrini wydała mi się wokalistką, której dźwięki mnie ukołyszą, zatopią mnie w sobie. Myliłam się. Na żywo jest zupełnie inna niż w studio, zachwyca gibkością, tłumacząc dokładnie o czym jest piosenka wprowadza w klimat. I wie jak skończyć. Energiczne Jungle drum zapamiętają wszyscy.

Każdego dnia musi być jakiś headliner. Trzeciego był to White Lies. Koncert zmiótł z powierzchni ziemi nie tylko mnie. Nie trzeba wcale grać na głównej scenie, by sprawić, by tłum szalał, nie trzeba grać na scenie głównej, by udowodnić jak wielką moc się posiada. Oto prawda o White Lies.

M83 o późnej porze trzeciego dnia to nie był najlepszy pomysł, jednakże nie uczyniło to koncertu gorszym. Dla wielu tam obecnych był to najlepszy koncert na festiwalu. Faktycznie, musi coś w tym być, skoro ja prawie zasypiałam na stojąco, ale usłyszawszy znany mi kawałek w jednej sekundzie odżywałam. Fani musieli być zadowoleni.

Upragnionym przez wszystkim dniem był ostatni, taka wisienka na torcie. Wielu ludzi przyjechało tylko na ten jeden dzień, zdarzyło się, że nawet z południa Polski i można było to wyraźnie odczuć przez większy tłok w miasteczku festiwalowym. Kings of Leon dali koncert dla fanów. Kto zna tylko singlowe Use Somebody mógł poczuć się zawiedziony, nie znając większości kompozycji. Ale dużo osób przyjechało tylko na niedzielę, więc byli wielkimi fanami, a co za tym idzie – większość zadowolona.

Nie wiem, czy można było wymarzyć sobie inną kolejność, ale zaraz po Kings of Leon, na scenę weszli Brytyjczycy z Placebo. W bardzo dobrej formie zapodali na początek riffy z najnowszej płyty. Gdy już oczarowali publiczność, uraczyli nas całkiem nowymi aranżacjami Meds i Follow The Cops Back Home. Bardzo dobry koncept, który utkwił w pamięci wszystkich, którzy postanowili spędzić niedzielę w Gdyni. Placebo mogłoby dawać lekcje dawania dobrych koncertów.

Festiwal pod względem muzycznym udany, czas ulepszyć organizację. My potrafimy uporać się z deszczem nosząc kalosze. Zmniejszenie gigantycznych kolejek po opaski czy do pryszniców już nie leży w naszej mocy, komórki naładowane chciałby mieć każdy i nikt nie chciałby dokonywać diabelskiego wyboru ‘Emiliana Torrini vs. Madness’ tylko z powodu przeniesienia występu tego drugiego na scenę World. Może już za rok sprawdzimy, czy możemy być dumni w Polsce z festiwalu na światowym poziomie.

Specjalny Wysłannik Uchem w Nutę,
mephalgnus


7 komentarzy:

  1. Autobus numer 109 był darmowy 1 i 6 lipca. Chyba nie doczytałeś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chodziło mi o to, że nie było autobusów stricte dla Openerowiczów, bo linią 109 jeździli także zwykli obywatele Gdyni.

    A poza tym jestem kobietą, o czym świadczy drugie zdanie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. jezu, to 'zwykli obywatele Gdyni' jacys gorsi sa? problem wsiasc w DARMOWY 109 jakis?

    boze, niektorzy to by chcieli czarterowych lotow spod domu na ołpenera najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, zwykli obywatele Gdyni nie są gorsi od ludzi przybyłych na Open'er i nikt z redakcji czy też współpracowników Uchem w Nutę tak nie twierdzi.

    To jest kwestia organizacji. Kiedy na festiwal zjeżdżają się tysiące osób, to oczywiste jest, że wraz z mieszkańcami miasta nie pomieszczą się w komunikacji miejskiej.

    We Wrocławiu w godzinach szczytu ciężko jest wsiąść do autobusu/tramwaju. Nie wyobrażam sobie więc, by w trakcie Euro 2012 nie uruchomiono tu nadzwyczajnych linii, którymi kibice dotrą na stadion.

    I nikt nie będzie mówił, że kibice są lepsi. Bo takie rozwiązania sprzyjają wygodzie obu grup. I tak samo jest z Open'erem.

    OdpowiedzUsuń
  5. ale 'nadzwyczajne linie' byly uruchomione, a i owszem, razem z oficjalnym ruszeniem openera. i dzialaly bez zarzutu raczej.
    ludzi na polu namiotowym bylo significantly mniej niz reszty, zreszta przyjezdzali w roznych godzinach przez caly dzien. i co, autobusy mialy stac i czekac? form dojazdu na babie doly bylo wiele, nie tylko ten jeden nieszczesny [choc darmowy] 109. kwestia spedzenia 5min w internecie i kupienia biletu za zlotowke. no, 1,25.
    albo po prostu przyjazdu w dzien 2 lipca.

    to tyle, dziekuje za uwage.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystko fajnie, ale nasza koleżanka mieszka w Mysłowicach, więc przyjechała dzień wcześniej. Z tego co wiem, autobus, do którego wsiadła, nie był pierwszym, a trzecim, który podjechał, bo poprzednie były zapchane. W autobusie zaś był taki tłok, że ludzie skakali sobie po plecakach.

    I to w zasadzie tyle. Rozumiemy i dziękujemy za komentarze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurde no, już prawie się pogodziłem z tym, że mnie tam nie było, a tu taka relacja rewelacja. Szlag by to. :D

    OdpowiedzUsuń

Redakcja apeluje: nie gryź, a jeśli już musisz, to inteligentnie. Zastrzegamy sobie prawo do wycięcia Twojego komentarza, szczególnie jeśli będzie zawierał bluzgi. Prosimy, nie pisz jako Anonimowy, jakoś się podpisz. Miłego dnia.